Jamesa Wana zastąpił na stanowisku reżysera Leigh Whannell. W "Rozdziale 3" potwierdził swoje kwalifikacje: jest marnym aktorem, niezłym scenarzystą i - jak się okazuje – przyzwoitym reżyserem.
Pisząc recenzję poprzedniej części "Naznaczonego", wróżyłem bezsenne noce nowemu reżyserowi - w końcu cykl zawdzięcza swój sukces nie tyle skromnemu budżetowi, co wrażliwości reżysera Jamesa Wana, faceta zakochanego w horrorze, wykarmionego zarówno klasyką gatunku, jak i jego trawestacjami. Roszada za kamerą okazała się jednak tak oczywista, że wstyd było jej nie przewidzieć: emigrującego w świat "Szybkich i wściekłych"Malezyjczyka zastąpił jego wieloletni współpracownik, Leigh Whannell. W "Rozdziale 3" potwierdziłswoje kwalifikacje: jest marnym aktorem, niezłym scenarzystą i - jak się okazuje – przyzwoitym reżyserem.
Nominalnie obraz jest prequelem, lecz genezę klątwy trapiącej rodzinę Lambertów znamy już od podszewki. Stąd przesunięcie akcentu na drugoplanową postać serii, wędrującą pomiędzy światami żywych i umarłych Elise Rainier (Lin Shaye). I tak, operator spędza trochę czasu z nową bohaterką - nękaną przez zbłąkanego ducha nastolatką Quinn (Stefanie Scott), a jednocześnie podgląda Elise - kobietę złamaną, nieszczęśliwą, zmagającą się z bolesną przeszłością oraz iście romantyczną klątwą wglądu w świat pozazmysłowy. Oczywiście, mrożące krew w żyłach wydarzenia w domu Quinn sprawią, że Elise zakasa rękawy i ponownie wkroczy do akcji.
Fakt, że na ikonę serii wyrasta 71-letnia weteranka kina grozy, Lin Shaye, uszlachetnia nieco gatunek zaludniony przez bezbarwne gwiazdeczki na dorobku. Wcielając się w Elise, Shaye zgrabnie balansuje pomiędzy powagą a bezwstydnym kampem. Jej rola jest nie tylko emocjonalnym sednem filmu, ale również drogowskazem dla widza: "Naznaczony" wciąż stara się nas przestraszyć nie na żarty, a jednak całość, zwłaszcza w scenach rozgrywających się "po drugiej stronie lustra", nie traci uroku bezpretensjonalnej produkcji za parę dolców.
Stylistyczny arsenał Whannella jest oczywiście dość ubogi, reżyser korzysta ze sprawdzonych i dość prymitywnych "straszaków". Film przypomina orgię tzw. jump scares, w których pierwszy, ogłuszający cios zadaje zwykle sekcja dęta. Prymitywne, czy nie, sceny napaści niespokojnych umarlaków są jednak poprowadzone bezbłędnie. Reżyser doskonale buduje napięcie i zgrabnie operuje przestrzenią wewnątrzkadrową. Zmienia punkty widzenia, bawi się ostrością, skupia się na detalach, słowem – próbuje igrać z naszymi przyzwyczajeniami. Wreszcie, idąc śladami Hitchcocka i jego wielu epigonów, unieruchamia bohaterkę i podkręca pierwotny lęk przed fizyczną niemocą w obliczu zagrożenia.
To już trzeci rozdział"Naznaczonego", a więc ostatnia chwila, by producenci cyklu zeszli ze sceny niepokonani. Brak autorskiej sygnatury, autocytaty, trzymanie się bezpiecznego traktu zamiast prób poszerzenia uniwersum - oto największe problemy filmu. Dziś są jeszcze oznaką wyczerpanej formuły. Za trzy sequele będą już gwoździami do trumny.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu